Pages

wtorek, 26 sierpnia 2014

Wyjątkowo: Tatry.




Dziś wyjątkowo, nie będzie o rowerze. Na jakiś - mam nadzieję, że krótki - czas bowiem ja i Bergi odpoczywamy od siebie. Trochę szkoda, bo wypadł w tym terminie urlop, którego część miałem w planach przeznaczyć na objechanie okolic. Ale trudno, wypaliła przynajmniej pierwsza część urlopu, czyli wypad w Tatry. Z pogodą podczas tegorocznego wypadu bywało różnie. Były dni piękne i słoneczne, były też jednak dni z pogodą tak paskudną, że z okien pensjonatu nie było widać gór zupełnie, podczas gdy w czasie pogody rozprzestrzenia się z nich piękny widok od Koszystej po Giewont. Mimo tego udało się gdzieniegdzie wdrapać. 



Czarny Staw Gąsienicowy.

Czarny Staw Gąsienicowy. Z góry widziany raczej niebieski.

Piękniś na Zadnim Granacie.
Szlak na Zadni Granat jest łatwy, ale różnica wysokości wynosząca około 1240 metrów sprawia, że wzięty z marszu pierwszy dzień po przyjeździe nieco daje w kość. Dlatego też zaplanowany na kolejny dzień wypad na Grzesia i Rakonia został przełożony (ostatecznie w ogóle się nie odbył, gdyż w drugim terminie lało jak z cebra) na rzecz spaceru Doliną Kościeliską do schroniska na Hali Ornak. Nazajutrz udał się nam krótki wypad na Wielki Kopieniec.
Tatry widziane z Wielkiego Kopieńca.
Jw.
Wielki Kopieniec to mała góra, ale widok z niego całkiem przyjemny, a i samo podejście krótkie i niespecjalnie męczące. Wchodziliśmy przez Dolinę Olczyską, gdzie szlak był mocno błotnisty, ale pewnie właśnie temu błotu, jak i niewielkiej wysokości szczytu i jego położeniu jakby na uboczu zawdzięczaliśmy to, że niemal do samego szczytu szliśmy sami, co w sierpniu w Tatrach jest rzeczą wręcz niewyobrażalną. 

Kolejny dzień to nieustanne opady deszczu, wobec czego wyjście w góry było niemożliwe (no, ostatnio kilku Szwedów obutych w klapki na Świnicy miało inne zdanie na ten temat, ale my jakoś tak nieco bardziej racjonalnie podchodzimy do pogody w górach), ale już dzień później to wypad na Rysy. Od strony słowackiej, gdyż staramy się wybierać łatwiejsze drogi, a i zawsze to fajnie wyjechać podczas urlopu za granicę :). Tu ciekawostka rowerowa: na ulicach Strbskego Plesa wciąż widać napisy dopingujące Rafała Majkę w tegorocznym Tour de Pologne. Skutecznie, bo jak pamiętamy, Majka etap na Słowacji wygrał. Samo podejście podobnie jak te na Zadni Granat: łatwe, ale długie. Niestety, mimo ładnej pogody, po polskiej stronie Rysów zaległy chmury, więc nie dane nam było spojrzeć z góry na Czarny Staw i Morskie Oko. 



Na wypadek, jakby ktoś nie spostrzegł, to jest Chata pod Rysami. :)


Baszta i Szatan. W tle Krywań.


Rysy. Ostatnie metry przed szczytem.
Rysy. Wierzchołek polski. Po lewej czyste niebo, po prawej niekoniecznie.

Można się było spodziewać, że na Rysy trochę ludzi pójdzie, ale ich ilość na szczycie była dla mnie jednak mimo wszystko zaskoczeniem. Szczyt jest oblegany, jeśli ktoś szuka w górach samotności (a wiem, że takich ludzi w górach nie brakuje), to Rysy w sierpniu to średni pomysł. Zdarzało mi się w analogicznym okresie wchodzić na kilkanaście szczytów w Tatrach, w tym na tak popularne jak Kasprowy, Czerwone Wierchy czy Szpiglasowy Wierch, ale nigdzie nie było aż takich tłumów. 

Następnego dnia krótki wypad z żoną do Doliny Chochołowskiej, z której pochodzi pierwsze zdjęcie wpisu, na którym pręży się Kominiarski Wierch. W tejże dolinie pogawędziliśmy z kobietą, która opowiedziała nam, jak ponad trzydzieści lat temu na tenże Kominiarski weszła (dziś, od niemal 25 lat szlak jest zamknięty). Planowany na dzień kolejny powrót do Doliny Chochołowskiej i atak na Grzesia i Rakonia z przyczyn atmosferycznych się nie odbył, o czym już pisałem wyżej. Tym samym wypad w Tatry dobiegł końca. Cztery ostatnie letnie urlopy spędziłem w Tatrach i tegoroczne pożegnanie jednak było trochę trudniejsze, bo gdy w drodze potomstwo, o wszelakie tego typu wypady w najbliższej przyszłości będzie ciężko. Nie wiem, więc kiedy tam wrócę. Pożyjemy, zobaczymy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz