Pages

wtorek, 9 września 2014

Gdańska.

Rozkopali Gdańską. Ulicę, którą co dzień jeżdżę do pracy i z powrotem, przy której mieści się firma, w której pracuję. I tak mnie jakoś naszło, by tejże Gdańskiej kilka słów poświęcić, bo jej się to zwyczajnie należy. Tym bardziej, że z kontrapasem i ograniczeniami ruchu samochodowego Gdańska to ulica całkiem przyjemna dla rowerzystów. Ale tak jak sama ulica jest swoistym miszmaszem punktowej elegancji i otaczającej ją brzydoty, tak ruch rowerowy na Gdańskiej to przekrój wszelkich postaw, zarówno tych godnych naśladowania, jak i tych, o których wyplenienie należy z całą mocą walczyć.

Gdańska bywa piękna, głównie na odcinku południowym, w samym centrum miasta, od swojego początku do skrzyżowania z Chodkiewicza. Zabudowa ma tam charakter reprezentatywny (przynajmniej w większości), a mijane przez nas na ulicy potoki ludzi świadczą o tym, że mamy do czynienia z jednym z głównych traktów kilkusettysięcznego miasta. Oczywiście, (krzywdzące co prawda) przekręcanie nazwy miasta na Brzydgoszcz nie wzięło się znikąd, więc i tu będą nas straszyć koszmarki pokroju Rywala czy znajdującej się w jego sąsiedztwie dziury w zabudowie, którą co jakiś czas ktoś próbuje zagospodarować w sposób taki, że już lepiej, by ta dziura tam sobie była i nikt niej nie dotykał. Za skrzyżowaniem z Chodkiewicza i Chocimską zaczyna się remontowany obecnie odcinek, który mnie osobiście przypomina pewne zapuszczone, prowincjonalne dolnośląskie miasteczko, przez które miałem w przeszłości wątpliwą przyjemność dość często przejeżdżać, a którego nazwy tu nie wymienię, gdyż nie chcę robić przykrości jego mieszkańcom, którzy być może kiedyś na tego bloga zajrzą. Odcinek między Chodkiewicza a Artyleryjską niestety chluby miastu nie przynosi. Brzydkie, rozpadające się kamienice i ich imitacje z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia z pewnością oczu nie cieszą. Jest to taka okolica, że gdy na początkowym odcinku ulicy i dalej na północ w kwietniu nasadzone przy niej drzewka już się mocno zazieleniły, to tam wciąż były łyse, jakby nie dostrzegły że wiosna już nadeszła. Za Artyleryjską do Zawiszy, gdzie miasto tak naprawdę się kończy, Gdańska jest już zwykłą, ale zadbaną ulicą. 

Na Gdańskiej istnieją znaczne ograniczenia ruchu samochodowego, których głównym efektem jest niemożność dojechania ulicą do ścisłego centrum. Zresztą, mam wrażenie, że całe bydgoskie Śródmieście, będące konglomeratem jednokierunkowych ulic, to koszmar kierowcy (zwłaszcza przyjezdnego, który nie potrafi się odnaleźć w tym gąszczu, wiem po sobie i po wielu klientach sklepu, w którym pracuję). Dzięki temu jednak ruch aut na Gdańskiej jest niewielki jak na ulicę o takim położeniu (mam na myśli rzecz jasna jej śródmiejski odcinek) i całkiem przyjemnie się po niej jeździ rowerem. Dostrzega to coraz więcej osób, obserwuję bowiem coraz większy ruch rowerowy na ulicy. Rozwojowi ruchu rowerów na Gdańskiej służy z pewnością również kontrapas w kierunku południowym rozpoczynający się na skrzyżowaniu z Mickiewicza. Niestety, im więcej rowerzystów na Gdańskiej, tym łatwiej dostrzec tam nieszczególnie godne pochwały ich zachowania na drodze. Masa ludzi jeździ przepisowo, ale jest też spora grupa użytkowników utwierdzająca mnie w przekonaniu, że istnieje potrzeba zaznajomienia gawiedzi z zasadami ruchu drogowego dotyczącymi poruszania się na rowerze. Nagminna jest bowiem jazda chodnikiem. Naprawdę, Gdańska to nie Jagiellońska, Fordońska czy Focha, gdzie ruch samochodowy jest zawsze i gdzie rowerzysta może czuć się niepewnie. Sam jeśli uznam, że jakaś ulica jest zbyt niebezpieczna, nie jadę chodnikiem, a wybieram alternatywne drogi dojazdu. Tymczasem Gdańską po chodniku potrafi jechać nawet Straż Miejska (serio, kiedyś jadąc gdzieś między Chodkiewicza a Artyleryjską spojrzałem w prawo, a tam dwie miłe panie strażniczki bez cienia żenady śmigały chodnikiem; będę o tym pamiętał, gdy mi z jakiegoś powodu kiedyś przyjdzie ze Strażą Miejską dyskutować). Inna sprawa to takie cwaniactwo, które mnie osobiście mierzi niezmiernie - rowerzysta jedzie jak należy ulicą, ale gdy dojeżdża do skrzyżowania i pali się czerwone światło to hyc na chodnik i pasami przez przecznicę. Nie wiem, czy to głupio stać rowerem na skrzyżowaniu w oczekiwaniu na zielone światło? Widywałem na Gdańskiej sytuacje, w których rowerzysta, zamiast ustąpić pierwszeństwa, bawi się w wymijanie pieszych na pasach. Zdarzają się również przypadki jechania kontrapasem pod prąd. Cieszy, że coraz więcej ludzi jeździ rowerami, bo to zdrowe i fajne. Ale jakaś kampania dotycząca tego, co rowerzyście w ruchu publicznym wolno, a czego nie, jest chyba nieodzowna, gdyż rowerów będzie tylko przybywać, a nie można oczekiwać, że wsiadać na nie będą jedynie ludzie świadomi. Inna sprawa, to poszanowanie praw rowerzysty na drodze. Parkowanie czy zatrzymywanie samochodu na ścieżce rowerowej bądź kontrapasie nie należy do rzadkości. Wyprzedzanie bez zachowania choćby minimalnego odstępu do rowerzysty również ma miejsce (choć muszę przyznać, że takich leniwych kierowców chyba coraz mniej). Zachować szczególną ostrożność należy też przy wyjazdach z parkingów czy bram, bo kierowcom nie zawsze chce się dostrzec nadjeżdżający rower, któremu należałoby ustąpić pierwszeństwa. Jak widać zatem, działa to w obie strony. 

Siadając do pisania tego posta miałem wątpliwości czy starczy mi przemyśleń i spostrzeżeń, a tymczasem wyszedł z tego całkiem niezły elaborat. Wychodzi na to, że codziennych kilka kilometrów tą samą ulicą może zainspirować do napisania niezgorszej notki. A zawsze miałem problem z inspiracjami. :)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz